środa, 29 stycznia 2014

Nuda jest kochanką depresji

Z okazji braku motywacji do nauki stwierdziłam, że coś naskrobię na blogu, który trochę zaniedbałam. Co prawda sporo pisuję w innych miejscach, ale brakuję tam moich wolnych w stu procentach przemyśleń.

Sporo się ciągle mówi o depresji. Podają dziwne statystyki w mediach, tłumaczą, że to choroba naszej cywilizacji. Nie wiem czy miałam depresję. Nie latałam po lekarzach, ani psychoterapeutach. Nie czytałam wpisów na forach, ani objawów choroby. Dołek jednak był. W dodatku wielomiesięczny. Wydaję mi się, że głównym powodem było samotne mieszkanie przez dłuższy okres. Z upływem miesięcy jednak myślę, że najgorsza była nuda.
Na studiach czasu miałam sporo. Praktycznie wolne pół tygodnia, a reszta zajęta przez max 3 godziny dziennie. Człowiek wpadał do domu ciesząc się, że może się poobijać. Czym to się kończy? Zbyt dużą analizą życia, myśleniem o pierdołach, nadinterpretacją i wyciąganiem samemu sobie pieprzonych starych brudów. Co gorsza takie zachowanie staje się uzależnieniem. Do takiego stopnia rozmyślamy, że popadamy w bezsenność. A później znowu nie możemy wstać. Także byłam wielkim filozofem do 5 rano po to, żeby wstać o 13, wyjść gdzieś na chwilę i wrócić do samotnego internetowego trybu.

Dobrze, że zaczęli mówić jak fejs wpływa na nasze życie. Zaczynamy się porównywać z innymi. Tamten cyka focie w jułesej, tamta ma takie imprezy, tamci są razem szczęśliwi, a ten ma taką posadę, że nie musi się już o nic martwić. Patrzymy się w pieprzony monitor i czujemy się jak skończeni loserzy. Nie przejdzie nam nawet przez myśl, żeby wziąć się za siebie tylko "oni mają, ja nie mam". Czułeś/czułaś się kiedyś tak? Nie myślę, że każdemu podążanie za moją radą pomoże, ale są na pewno ludzie, których zły humor bierze się tylko i wyłącznie ze zbyt dużej ilości myślenia, które na dobrą sprawę jest zbędne. To dotyczy i singli i ludzi w związkach, serio. To dopiero nabierze rozpędu. To jest przerażające.

Moją receptą jest brak czasu. Kiedy w końcu mam chwilę, żeby się polenić czerpię z tego niesamowitą przyjemność. Powinnam pomyśleć co idzie w moim życiu nie tak, ale nie mam po prostu na to ani odrobiny czasu. Od rana do wieczora jestem poza domem, później czasem wpada coś na studia, albo praca. Dosłownie porobię parę rzeczy i jest ciemna noc. Znam wiele osób, które na stwierdzenie "jest mi smutno" odpowiedzą "to zacznij kurwa robić coś ze swoim życiem". I to jest prawda. Jeśli się nudzić to tylko jeden dzień w tygodniu góra dwa, a wtedy stwierdzicie, że fajny taki czas pełnego luzu zamiast rozmyślać nad tym, że jesteście grubi, nikt was nie kocha, powinniście rzucić palenie, powinniście rzucić ją/jego, powinniście robić milion rzeczy, których nie robicie.

Metoda w moim przypadku się sprawdziła. Mam gorsze dni jak każdy, ale uważam się za osobę szczęśliwą i to najważniejsze.

A co do tego porównywania się do innych:

"Trzeba umieć nabrać takiego wewnętrznego spokoju. Rozglądanie się i patrzenie na innych nie ma sensu, bo wtedy przychodzi właśnie stres, że ktoś już coś ma, a ja jeszcze nie. Wtedy popełnia się najwięcej błędów."

niedziela, 8 grudnia 2013

Świat bez cenzury

Poniższy post może kogoś obrazić, zasmucić, wywołać obrzydzenie. Tak tylko ostrzegam.


Kto pamięta panią poniżej?



Jeśli nadal nie wiecie kto to przypomnę Wam tylko filmikiem:


Frytka, gwiazdka Wielkiego Bro. No cóż, zasłynęła z tego, że uprawiała seks w jakimś wodnym zbiorniku typu jacuzzi, czy wanna. Cała Polska o tym trąbiła, a Frykowskiej to na rękę było, bo stała się znana, dziennikarze zapraszali ją na wywiady pytając "Dlaczego?!".



Po kilku latach na antenę wchodzi najlepszy program ever
WARSAW SHORE
(nie chce mi się nawet wstawiać zdjęć tych cymbałów, zresztą każdy wie o co chodzi)

W przeciwieństwie do Frytki, którą poniosło przed kamerami mamy tu ludzi zachowujących się jak króliki. Trochę się da z nich pośmiać. Rozmawiając ze znajomymi każdy stwierdza, że to świetna terapia - wystarczy obejrzeć jeden odcinek, a samoocena skacze w górę. Dla nas to zabawne ale program leci w telewizji. Może natrafią na niego babcie i jakie będą miały zdanie o młodzieży? Później jesteśmy zszokowani, że krzyczą na nas z byle powodu jak się  naoglądają takiego syfu. To samo z dziećmi. Wielkie zdziwienie, że osoby ledwo nastoletnie "wpadają". Przecież dla nich ten program może być wzorcem zachowania. 

Jednak głównie chodzi mi o to, że kilka lat temu jeden stosunek seksualny przed kamerami to był skandal. Co mamy teraz? 


Wybrałam się z koleżanką ostatnio na wystawę. Tak się złożyło, że przyszłyśmy na jedną, a skupiłyśmy się na drugiej. Była naprawdę dobra chociaż jeden element nas wyjątkowo zszokował. Nie ma już prawdziwej sztuki! Teraz liczy się nie talent, a wywołanie u widza różnych emocji. Nie ma znaczenia jaką kreską czy techniką się posługujesz. Ważne jest tylko, czy to coś nowego czy już gdzieś się pojawiło. Przedstawiam wam zatem część dzieła nie zwróciłam nawet uwagi kogo. Zapewne twórca/twórczyni by się cieszył/a z powodu rozgłosu. Bo chyba o nic innego teraz nie chodzi, co nie?
NATALIA IST SEX, a właściwie jedna litera (napis na całą ścianę stworzony z tego typu polaroidów)




Dobrze by było gdyby to wisiało na jakieś niszowej wystawie, a nie w centrum sztuki współczesnej w sporym mieście. Ktoś mi powie, że golizna od wieków jest w sztuce. Racja, ale gołe ciała, a akt seksualny to różnica. Ogromna i znacząca. Także w Toruniu możecie udawać znawcę sztuki i rozmyślać nad pornosem. Były jeszcze filmy mające nam kojarzyć się z masturbacją yay!


Jest coraz gorzej. Ja to w tym momencie nakręcam tym postem, bo pokazałam. Wy nakręcicie, bo opowiecie znajomym. Wszyscy się zainteresują, będą mówić, a ludzie z powyższych przykładów zaczną działać jeszcze bardziej w tę stronę. Będą prali nam mózgi coraz ostrzejszym materiałami. Jak mamy to zatrzymać?

niedziela, 1 grudnia 2013

Fifty shades of shit

Dwa tygodnie bez Internetu, walka o przetrwanie i ciągła myśl o Facebooku. Nikomu nie życzymy takiej sytuacji. Desperacja była tak wielka, że razem ze współlokatorką sięgnęłyśmy po "50 twarzy Greya", a nawet po "Ciemniejszą stronę". Mam sporo przemyśleń na ten temat.

Po pierwsze gratulacje dla osoby, która wypromowała tę książkę. Po raz kolejny okazuje się, że nie liczy się jakość, a szum jaki narobi się dookoła. Wciągnęła mnie przyznam, gdyż prostota języka sprawiła, że nie musiałam za bardzo nad nią myśleć. Szkoda trochę, że tego czasu nie poświęciłam na coś ambitniejszego, a przy okazji poszerzającego wiedzę, ale czasami warto "przebadać" bestsellery tego typu.

Fifty szejds of grej to taki "Pamiętniczek księżniczki" dla dorosłych. Poprawiacz nastroju, że zwykła dziewucha może spotkać księcia na białym koniu. Nasz księciunio natomiast jest mocno przerysowany - żaden chłopak w wieku 26 lat na świecie nie jest multimiliarderem, a autorkę poniosła fantazja na tyle, że Christian zarabia więcej niż Bill Gates. Oprócz tego wiecznie na przemian karmi swoją pannę Steele, albo z nią kopuluje i rzadko możemy przeczytać, że jest w pracy. A właśnie największą furorę wywołały sceny seksu. Współczuję facetom, którym ich dziewczyny suszą głowę, żeby byli tacy jak boski Szary. Nic specjalnego, praktycznie wiecznie jedno i to samo. Bardzo mnie bawi jak bardzo staroświecka jest autorka lub chce być kulturalna, bo wyczuwam, że boi się słowa PENIS. Także w książce spotkamy się z określeniami męskość i kobiecość.

Najbardziej zawiodła mnie sama fabuła. Myślałam, że Grey tak szybko nie zakocha się w bohaterce, pojawi się mnóstwo dylematów moralnych i tak dalej, tymczasem od razu mamy ckliwe tekściki rodem z harlequina. Mimo wszystko - rozmarzyłam się! Nie, nie na punkcie takiego romantycznego faceta. Z zapartym tchem czytałam o samochodach i apartamentach. No cóż, najwyraźniej jestem materialistką.

Autorka E L James jak dla mnie powinna wrócić do szkoły na lekcje angielskiego (w ogóle to ma pseudonim Snowqueens Icedragon, trochę śmiechłam). Panna Steele wiecznie tylko przygryza wargę, a jak nie przygryza wargi to przygryza wargę. Gdyby wyciąć z książki elementy powtarzające się to może miała by 100 stron. Pani James napisała książkę, na której zarobi pieniądze, jakich nawet sobie nie wyobrażacie. Fabuła banalna, język najgorszy jaki może być, Anastasia działa mi na nerwy, słaby portret psychologiczny źródła upodobań sado-maso naszego Greya. Chciałabym wiedzieć dlaczego kobiety aż tak kochają tę książkę?!

P.S Najgorsze jest, że z ciekawości pójdę do kina na adaptację.

P.S 2 Jak tak bardzo chcecie mieć porno w wersji książkowej to może warto zajrzeć do Donatiena Alphonse François de Sade?




czwartek, 28 listopada 2013

Szmata na bogato

195 tysięcy fanów na facebooku, pełno blogerów lansujących się w ubraniach z ich logiem. Mowa o ALOHA FROM DEER - jednej z bardziej znanych marek odzieżowych w Polsce.


Staram się wspierać firmy w naszym kraju. Gdy mam przeznaczyć większą kwotę na zakup jakiegoś ciucha to zazwyczaj wybieram to co rodacy mi oferują. Tym razem zdecydowanie się zawiodłam. Miałam jednak szczęście, gdyż bluzę zdobyłam wymieniając się na jednym ze znanych portali, gdzie możliwy jest taki rodzaj transakcji. Dzięki temu poniosłam łączny koszt około 45 złotych. Przyznam, że rzeczywiście tyle powinna kosztować, bo jakość pozostawia wiele do życzenia. Tymczasem mamy dobrze wypromowaną firmę i ceny z kosmosu. Bluzę możemy zdobyć "jedynie" za 179 zł, co dla przeciętnego Polaka nie jest małą kwotą.

Dlaczego tak się przyczepiłam? Po pierwszym, czy drugim praniu doznałam głębokiego szoku. Gładki materiał stał się sfilcowany. Uprała mi ją najbardziej kompetentna w takim zadaniu zarówno u mnie w domu jak i zapewne w każdej rodzinie - moja matula. Nie ma zatem opcji, aby była to wina złej temperatury czy innej kwestii z tym powiązanej.
Bluza ma jedynie jedną zaletę - polar od spodu, który sprawia, że jest naprawdę ciepła.

Nie polecam, nie polecam i jeszcze raz NIE POLECAM. Za takie pieniądze można kupić coś zdecydowanie lepszego. Póki co będę jedynie oglądać nowe, pięknie obrobione zdjęcia w PS'ie nowych modeli. 


Zdjęcia bluzy aktualne (4 prania - od pierwszego dużo się nie zmieniło)







środa, 27 listopada 2013

Fenomen Bukowskiego – „Don’t try”

Mając szesnaście lat może odkryłam twórczość Bukowskiego. Pytając ludzi wokół nikt nie miał bladego pojęcia kto to jest oprócz osób bardzo silnie związanych z literaturą. Po tylu latach zauważyłam modę na Charles’a. Czy to dobrze? Na to pytanie nie umiem odpowiedzieć.


Póki co nie przeczytałam jeszcze wszystkiego. Zdecydowanie najlepszą pozycją jest „Faktotum” co jest nie tylko moją opinią ale także internautów. Mogę polecić również autobiografię „Szekspir nigdy tego nie robił”. Zawiera ona masę zdjęć, których po dzień dzisiejszy nie mogę znaleźć na Internecie. Nie doczytałam zbioru opowiadań „Kłopoty to męska specjalność”. Znajoma powiedziała, że teksty są nudne i do bani. Nie mam pojęcia czy to nie autosugestia, ale książkę rzuciłam w kąt. Muszę też otwarcie napisać, że kocham jego prozę ale poezja za bardzo do mnie nie przemawia.

Samotnik, alkoholik, seksoholik, awanturnik. To zdecydowanie najbardziej pasujące określenia do Henry’ego Chinaskiego (głównej postaci książek Bukowskiego) jak i zarówno niego. Podczas czytania targały zawsze mną sprzeczne uczucia. Czasami śmiałam się  na cały głos, innym razem szkoda mi go było, a momentami nawet miałam ochotę skopać mu dupsko, aby wziął się w garść. Charles używał prostego języka, pełnego wulgaryzmów, ale jednak, napisał mnóstwo sentencji, które stały się mottem wielu ludzi. Powinien on nas odrzucać swoim specyficznym zachowaniem. Dlaczego zatem stał się inspiracją dla tylu osób? Chinaski to człowiek dążący do wolności. Robi to co chce ze swoim życiem. Nie patrzymy na to czy to jest dobre czy złe, lecz chodzi tutaj o samą ideę.  Oprócz tego umiał się postawić każdemu. Cechował się pewnego rodzaju odwagą i myślę, że to nas w nim zachwyca.


Chinaski na ekranie

Jeśli macie problem z wyobrażeniem sobie w pełni życia bohatera książek polecam film „Ćma barowa”(Bukowski wraz z odtwórcą głównej roli, Mickey'em Rourke na zdjęciu obok). Książka o tytule „Hollywood” jest relacją z kręcenia tego filmu i prawdopodobnie następną pozycją, po którą sięgnę. Więcej o filmie nie opowiem – po prostu zobaczcie sami. 
Wielkim fanem Charles’a bez wątpienia jest scenarzysta serialu „Californication”. Hank Moody nie tylko posiada takie same cechy charakteru, ale także można go przyłapać na czytaniu jego książek w niektórych scenach.
Zastanawia mnie też ostatnio – Czy Frank Gallagher, postać z serialu „Shameless” również ma korzenie w książkach amerykańskiego powieściopisarza? Jeśli ktoś ma jakieś zdanie na ten temat, niech pozostawi je w komentarzu, a ja chętnie się temu przyjrzę.



Reasumując, jeśli nie wiesz kim jest Bukowski – natychmiast zacznij nadrabiać lukę w wiedzy. Jeżeli wiesz – mam nadzieję, że widzisz coś głębszego w jego książkach niż picie i uprawianie seksu z prawie każdą napotkaną kobietą (chociaż to pewnie kwestia wieku i życiowego doświadczenia jak postrzegamy te dzieła). Ja z pewnością jeszcze nie raz zajrzę do jego twórczości.

***

„Miłość to forma uprzedzenia. Kochasz to, czego potrzebujesz, kochasz to, co poprawia ci samopoczucie, kochasz to, co jest wygodne. Jak możesz twierdzić, że kochasz jednego człowieka, skoro na świecie jest dziesięć tysięcy ludzi, których kochałabyś bardziej, gdybyś ich kiedyś poznała? Ale nigdy ich nie poznasz.”

***

„Jest we mnie coś, co nie do końca odpowiada ogólnie przyjętym normom, zasadzie „w zdrowym ciele zdrowy duch”. Pociągają mnie nie te rzeczy, co trzeba: lubię pić, jestem leniwy, nie mam boga, polityki, idei ani zasad. Jestem mocno osadzony w nicości, w swego rodzaju niebycie, i akceptuję to w pełni. Nie czyni to ze mnie osoby zbyt interesującej. Nie chcę być interesujący, to zbyt trudne. Pragnę jedynie miękkiej, mglistej przestrzeni, w której mogę żyć, i jeszcze żeby zostawiono mnie w spokoju.”

***

„Jeżeli już o coś zabiegasz, idź na całego, w przeciwnym razie nawet nie zaczynaj.”




wtorek, 26 listopada 2013

Studia to nie wszystko, kotku


Studiujesz? To świetnie. A robisz coś poza tym? Nie? Oglądanie śmiesznych zwierząt i jednego sezonu dowolnego serialu na dzień się nie liczy.


Wyjaśnijmy coś sobie – żaden pracodawca nie zainteresuje się twoim CV jeśli nie będzie tam chociaż jednej pozycji w doświadczeniu zawodowym. Chyba, że twoim marzeniem jest pracować w McDonald’s. Jeśli jednak masz ambicje większe niż gastronomia czy call center zacznij zbierać referencje. W przeciwnym razie nawet zdjęcie od Richardsona w nieskazitelnie białej koszuli nie pomoże. Gwarantuje ci, że dyplom magistra też będą mieć głęboko w dupie.

Taki już mamy naród. Narzekać potrafimy ale zmieniać nam się nie chce. Później są komentarze  – jakie to cudne zarobki za granicą na zmywaku mają, a jak u nas jest źle. Studenci są mistrzami w tej dziedzinie. Odnoszę wrażenie, że czekają, aż pracodawcy sami ich odnajdą niczym łowcy talentów.

Wydaje mi się, że młodzi ludzie wolą pracować chociażby w restauracjach, pubach czy „na słuchawce” z prostej przyczyny. Mają tam pewne zarobki. Mimo wszystko to do niczego nie prowadzi. Nie ma żadnej ścieżki kariery. Zauważyłam po osobach z mojego otoczenia, że jeśli chcemy coś osiągnąć trzeba zacisnąć zęby i spójrzmy prawdzie w oczy – harować jak wół często bez żadnego wynagrodzenia albo za niskie. Część studentów pewnie wyobraża sobie taką pracę jako robienie wszystkim kawy, ciągłe stanie przy ksero oraz każdą inną czarną robotę. Nawet jeśli tak to wygląda to co z tego? Chodzi o to, aby udowodnić swoją pracowitość i pokazać się z jak najlepszej strony. Większość z was jest na utrzymaniu rodziców. Nie macie dzieci, ani kredytu. Dlaczego więc nie zaryzykować? Sama kiedyś dostałam atrakcyjną ofertę stażu ale stwierdziłam, że „nie będę frajerką za takie pieniądze”. Do dziś pluję sobie w brodę.

Teraz ktoś kogo dotyczy ten tekst oraz go czyta pewnie pomyśli „Super. Ale ja nie mam czasu na żadną pracę”. Nie przyjmuję takiego wytłumaczenia. Uniwersytety przygotowują masę różnych projektów gdzie można się wykazać. Są to warsztaty, pomoc przy organizowaniu targów i tym podobne. Warto zapisać się do koła zainteresowań na swoim wydziale (czasem też potrafią zlecić jakieś zadanie, gdyż dużo firm współpracuje z uniwerkami). Hasło główne – rusz cztery litery i zacznij coś robić dla swojej przyszłości!

Podsumowując, nie życzę nikomu pobudki w wieku 25 - 27 lat z super dyplomem oraz uprawnieniami na wózki widłowe. A przede wszystkim nie życzę waszym mamom, aby w tym wieku musiały was utrzymywać. Dla mnie, jeżeli ktoś na studiach nie chce się podjąć żadnego działania to niepotrzebnie traci czas na edukację.


piątek, 8 listopada 2013

08.11

Zastanawiam się nad powrotem tutaj. Nie wiem jednak czy powrót jest dobrym określeniem, gdyż wracam jako zupełnie inna osoba. Czasami osobowość marudy, która narzeka, że nic się nie dzieje popłaca. Skutkuje ona bowiem pełnym elan vital. Także witam ponownie. Jako osoba tak jak dawniej uważana za szaloną ale jednak pełna nowych doświadczeń i przemyśleń. Jestem na swój sposób dojrzalsza jednak nie zaprzeczam, że młodociana głupota nie raz jeszcze będzie źródłem problemów zarówno banalnych jak tych trudniejszych do rozwiązania. 





Kłodzko/Ząbkowice Śląskie