niedziela, 1 grudnia 2013

Fifty shades of shit

Dwa tygodnie bez Internetu, walka o przetrwanie i ciągła myśl o Facebooku. Nikomu nie życzymy takiej sytuacji. Desperacja była tak wielka, że razem ze współlokatorką sięgnęłyśmy po "50 twarzy Greya", a nawet po "Ciemniejszą stronę". Mam sporo przemyśleń na ten temat.

Po pierwsze gratulacje dla osoby, która wypromowała tę książkę. Po raz kolejny okazuje się, że nie liczy się jakość, a szum jaki narobi się dookoła. Wciągnęła mnie przyznam, gdyż prostota języka sprawiła, że nie musiałam za bardzo nad nią myśleć. Szkoda trochę, że tego czasu nie poświęciłam na coś ambitniejszego, a przy okazji poszerzającego wiedzę, ale czasami warto "przebadać" bestsellery tego typu.

Fifty szejds of grej to taki "Pamiętniczek księżniczki" dla dorosłych. Poprawiacz nastroju, że zwykła dziewucha może spotkać księcia na białym koniu. Nasz księciunio natomiast jest mocno przerysowany - żaden chłopak w wieku 26 lat na świecie nie jest multimiliarderem, a autorkę poniosła fantazja na tyle, że Christian zarabia więcej niż Bill Gates. Oprócz tego wiecznie na przemian karmi swoją pannę Steele, albo z nią kopuluje i rzadko możemy przeczytać, że jest w pracy. A właśnie największą furorę wywołały sceny seksu. Współczuję facetom, którym ich dziewczyny suszą głowę, żeby byli tacy jak boski Szary. Nic specjalnego, praktycznie wiecznie jedno i to samo. Bardzo mnie bawi jak bardzo staroświecka jest autorka lub chce być kulturalna, bo wyczuwam, że boi się słowa PENIS. Także w książce spotkamy się z określeniami męskość i kobiecość.

Najbardziej zawiodła mnie sama fabuła. Myślałam, że Grey tak szybko nie zakocha się w bohaterce, pojawi się mnóstwo dylematów moralnych i tak dalej, tymczasem od razu mamy ckliwe tekściki rodem z harlequina. Mimo wszystko - rozmarzyłam się! Nie, nie na punkcie takiego romantycznego faceta. Z zapartym tchem czytałam o samochodach i apartamentach. No cóż, najwyraźniej jestem materialistką.

Autorka E L James jak dla mnie powinna wrócić do szkoły na lekcje angielskiego (w ogóle to ma pseudonim Snowqueens Icedragon, trochę śmiechłam). Panna Steele wiecznie tylko przygryza wargę, a jak nie przygryza wargi to przygryza wargę. Gdyby wyciąć z książki elementy powtarzające się to może miała by 100 stron. Pani James napisała książkę, na której zarobi pieniądze, jakich nawet sobie nie wyobrażacie. Fabuła banalna, język najgorszy jaki może być, Anastasia działa mi na nerwy, słaby portret psychologiczny źródła upodobań sado-maso naszego Greya. Chciałabym wiedzieć dlaczego kobiety aż tak kochają tę książkę?!

P.S Najgorsze jest, że z ciekawości pójdę do kina na adaptację.

P.S 2 Jak tak bardzo chcecie mieć porno w wersji książkowej to może warto zajrzeć do Donatiena Alphonse François de Sade?




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz